Irytują Cię kolejki do wyciągów narciarskich? Nie lubisz zapadać się w śniegu na szlaku? Chcesz spróbować czegoś nowego?
Jeśli przynajmniej na jedno pytanie odpowiedziałeś pozytywnie, powinieneś spróbować skitourów (skiturów), na przykład z Czarnej Góry na Śnieżnik

O co tu chodzi? Jeszcze inne narty?!


Skitury są dla narciastwa tym, czym gravele dla kolarstwa. Tam, gdzie nie zjedziesz na nartach zjazdowych, może udać się na skiturach. Nie potrzebujesz stoku, ubitego śniegu ani nawet wyciągu. Tak, można pod górę i jest łatwiej niż nawet w najlepszych butach trekkingowych.

Pierwsze skitury – czyli jak (nie) zostać mistrzem narciarstwa w jeden dzień

Naszą przygodę rozpoczęliśmy pod hotelem Czarna Perła w Czarnej Górze. Jeśli nie słyszeliście o tym miejscu, to szybkie wprowadzenie: Czarna Góra to niewielki, ale świetnie zorganizowany kurort narciarski w Masywie Śnieżnika. Ma wszystko, czego potrzeba okazjonalnemu narciarzowi – dobrze przygotowane trasy, wszelkiego rodzaju wyciągi, widoki (o ile akurat nie ma chmur) i zaplecze gastronomiczne.

Nie oszukujmy się – na nartach nie jeździ się tylko dla sportu, ale też po to, żeby mieć potem wymówkę na solidny obiad.

Skitury korciły nas już od dłuższego czasu, ale zawsze było jakieś „ale”. W końcu jednak nadeszła idealna okazja (chociaż bardzo spontanicznie), żeby spróbować tej nowej aktywności i przekonać się, czy to sport dla nas, czy może lepiej jednak trzymać się rowerów.

Jak oszukać system i zachować resztki godności

Nie będziemy udawać, że zaczęliśmy od pełnego hardkoru. Żeby dostać się na szlak, podjechaliśmy dwoma wyciągami. I całe szczęście. Dzięki temu uniknęliśmy widowiskowej kompromitacji wśród tłumu narciarzy, którzy zapewne z radością obserwowaliby naszą walkę z wiązaniami i próby zachowania równowagi. W końcu, choć obejrzeliśmy kilka poradników na YouTube, to umówmy się – teoria teorią, a życie życiem.

Na szczęście pierwsze praktyczne szkolenie odbyło się pod okiem Trochę Szwagra (instruktorskiego mistrza zimowych sportów wszelakich, ale miał dla nas jakieś 5 minut). Z grubsza wytłumaczył nam, jak wpiąć narty, a potem ruszyć, żeby nie wyglądać jak świeżo narodzone źrebaki. No to… poszliśmy!

Skitury dla koneserów (czyli mgła, zimno i walka o przetrwanie)

Pogoda zapowiadała się „dla koneserów”, co w praktyce oznaczało totalny brak widoczności i lekko upiorny klimat. Śnieg? Jest. Mróz? Oczywiście. Wiatr? Jakżeby inaczej. I do tego ta cudowna mgła – nie, nie taka malownicza, unosząca się nad doliną, że moglibyśmy gapić się z zachwytem. Taka, która otula Cię jak futro Yeti i sprawia, że czujesz się jak w horrorze klasy B.

Trasa okazała się wymagająca. Nie tylko dlatego, że to nasza pierwsza wyprawa, ale też dlatego, że chodzenie pod górę w nartach jest zaskakująco męczące (zwłaszcza kiedy coś ci się regularnie wypina). Kiedy człowiek patrzy na skiturowców w internecie, wygląda to jak elegancki marsz po śniegu. W rzeczywistości (naszej rzeczywistości) nie wygląda to już aż tak elegancko.

Na szczęście ratowała nas herbatka z termosu, którą wypiliśmy podczas przystanku w połowie trasy. Niby nic wielkiego, ale w takich warunkach to czysta rozkosz. Gdybyśmy mieli więcej rozumu, to zabraliśmy też jakieś ciastka, ale cóż – człowiek uczy się na błędach.

Gdzie ten szczyt? A, dobra… nie dzisiaj 😀

Plan był ambitny – mieliśmy dotrzeć na sam szczyt. Rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała nasze plany. Zmęczenie dawało się we znaki, pogoda zamiast się poprawiać, stawała się coraz bardziej ponura. My coraz częściej myśleliśmy o tym, jak cudownie byłoby usiąść w ciepłej knajpce i zjeść coś konkretnego.

Pod schroniskiem spojrzeliśmy na siebie i podjęliśmy strategiczną decyzję o odwrocie. No dobra. Właściwie to już trochę wcześniej. Oczywiście można by to nazwać porażką, ale my wolimy określenie „mądre zarządzanie energią”. A zupełnie serio to nikt się tutaj nie ściga. Nie musimy niczego sobie ani tym bardziej komuś udowadniać, więc spod schroniska w dół ruszyliśmy zupełnie zadowoleni, bez jakiegoś poczucia smutku czy jeszcze gorzej – rozczarowania. Jakby nie patrzeć, wyciągnęliśmy wnioski na przyszłość – następnym razem przygotujemy się lepiej, weźmiemy więcej przekąsek i może wybierzemy lepszą pogodę.

Podsumowując – skitury to świetna sprawa, ale wymagają pokory. To nie jest sport, w który można wskoczyć z marszu i od razu wyglądać jak zawodowiec. Ale czy warto? Zdecydowanie tak! Zdecydowanie polecamy jednak osobom, które już miały klasyczne narty zjazdowe na nogach.

Mimo mgły, zmęczenia i lekkiej frustracji pod sam koniec gdy zrobiło się zimno i ciemno, bawiliśmy się świetnie. I to nie ostatnia nasza skiturowa przygoda!

Koszt wagarów

Wypożyczenie skiturowego sprzętu na cały dzień: 150zł
Do tego oczywiście koszty dojazdu, wyciągu (jeśli korzystacie) lub noclegów jeśli jesteście z daleka.
Nam udało się tą wycieczkę zorganizować zupełnie po kosztach.